STEFAN INGVARSSON

MORDOWARSKI
SALONIK

Kiedy w naszym wieku sprzedajemy duszę władzom ciemności żądamy jedynie jednego prawdziwego przeżycia metafizycznego, jednego cudu który umożliwi stworzenie czegoś co bedzie miało smak „prawdziwej” sztuki w dawnej swojej świetności. Nawet piekło nie jest już niczym więcej jak tandetnym kabaretem który nie przeraża więcej niż jałowe i nudne życie na ziemi.

Postacie Witkacego nie potrafią się znaleźć w nowym zmechanizowanym świecie. Podczas wieczorków w saloniku grają parodię czasu który już minął. Pojedynki, zabójstwa, zdrady to jedynie szablony powtarzne setki razy podobne do tych znanych nam z dzisiejszych „oper mydlanych”.

Ostatnia dekada naszego wieku, pełna wstecznych prądów w modzie, sztuce i muzyce, też może przypominać bezpłodną karuzelę gdzie nikt nie jest już w stanie stworzyć niczego nowego. Stale odnosimy się do przeszłości, lata sześćdziesiąte, dwudzieste, poprzedni koniec wieku itd. Ćwierć wieku mineło odkąd puszki Campbell’a stały się sztuką i czy od tego czasu coś się zmieniło? Czy w czasach masowej sztuki, „samplingów”, wyraźnych nurtów i zaniku jakości warsztatu wiemy co to jest indywidualne tworzenie?

Bohater dramatu - Istvan komponuje „pospolite dziwności”, ale marzy o stworzeniu „wszechświatowego rekordu muzycznej potworności”. „Ja nie chcę życia wyrażonego w dzwiękach, tylko żeby tony same żyły i walczyły między sobą o coś niewiadomego”. Sztuka z własną racją bytu, ale też i autentyczna, indywidualna. Kiedy w końcu tworzy swoje dzieło pod wpływem Belzebuba musi poświęcić swoje uczucia, musi wydobyć z siebie wszystko, dać się zjeść siłom ciemności, które są same w sobie bezpłodne.

„Sonata Belzebuba” została napisana w 1925 roku. Powtarzają się w niej postacie i tematy typowe dla większości dramatów Witkacego. Obecny jest strach przed kompletnym zbydlęceniem i zatraceniem sekretu istnienia, wrogiem nie jest koniecznie tylko komunizm, ale każda chęć stworzenia szczęśliwego raju przeciętnych ludzi. Może to być szwedzki przykład „folkhemmet”, albo katastroficzna wizja przyszłośći gdzie psycho-farmaceutyczne leki tak podwyższyły nasz poziom serotyny w mózgu że przestaną istnieć uczucia bólu i lęku, stracimy możliwość przeżywania. Witkacy może nie miał racji w swoich obawach przed śmiercią sztuki, jego czasy zreformowały malarstwo, muzykę i architekturę, stworzyły modernizm, ale dały nam też totalitarne ideologie, obozy koncentracyjne i telewizję. Przesłanie „Sonaty” można spokojnie wziąć ze sobą do swojego własnego mordowarskiego saloniku.

powrót | zamknij